Burger
Close
Manon Bellet

Warszawa for Ever

24.02–16.03.2006

Teatr cieni i znikających malowideł

Sabina Sokołowska

Niektórzy artyści lubią zabawę z widzem. Zapraszają nas do pustej galerii. Rysują kredą na białej ścianie. Malują „niewidzialne” obrazy. Pokazują dzieło, które nie istnieje lub które powoli zanika, aż – mówiąc słowami Jerzego Ludwińskiego – „stanie się tylko punktem w krainie nieskończonej małości”.

Czy malarstwo, medium w gruncie rzeczy bardzo konkretne, może być jednocześnie znikaniem? „Znikające” malowidła zostały wykonane przez młodą szwajcarską artystkę Manon Bellet specjalnie do warszawskiej galerii lokal_30. Wystawa nosi tytuł „Warszawa for Ever”. Manon Bellet (urodzona w 1979 r. w Vevey) tworzy murale, rysunki i rejestrowane kamerą akcje. O jej pracach można powiedzieć, że są site-specific, są przeznaczone do konkretnych miejsc, które z różnych powodów wydały się artystce ważne, ciekawe, intrygujące. „Zazwyczaj, kiedy tworzę projekt wystawy, postrzegam go jako interwencję, działanie efemeryczne wewnątrz konkretnego pomieszczenia – mówi artystka. Wolę, kiedy to miejsce jest puste, gdyż przywiązuję dużą wagę do jego charakteru. To, co najważniejsze, objawia się w samym miejscu, poprzez kontakt z architekturą”. Prace Manon, wkomponowane w architekturę przestrzeni publicznej, galerii, klubów tworzą określony klimat i scenografię miejsca.

W lutym 2006, podczas rezydencji w lokalu_30, na ścianach galerii namalowała murale. Są one impresją z pobytu artystki w Warszawie, reminiscencją niektórych budynków stolicy. Wchodzimy do kameralnej galerii, która mieści się w mieszkaniu przy ulicy Foksal w przedwojennej, czynszowej kamienicy z podwórkiem, drewnianymi schodami i starą windą. Pokoje są puste. Murale na ścianach są ledwo dostrzegalne. W pierwszej chwili możemy odnieść wrażenie, że wystawa jest rodzajem artystycznego żartu. Czy to kolejna wystawa, która nie istnieje? Niewidzialne obrazy?

Dzieje się tak dlatego, że Manon pomalowała ściany nie tradycyjnymi farbami, lecz atramentem, który blaknie, zanika pod wpływem słonecznego światła, sam rysunek zaś wykonała białą kredą oraz za pomocą używanego przez dzieci w szkole przyrządu, który wymazuje atrament. Efekt jest taki, że na ścianach widać jasne, postrzępione linie, raz układające się w fantastyczne, baśniowe kształty, albo zamieniające się w zarys dobrze znanych nam budowli stolicy jak hotel Polonia czy Pałac Kultury. Manon w czasie pobytu w Warszawie przywołuje, odkrywa na nowo dawno już przez nas zapomniany design z lat 70. i 80. – stare szyldy, neony, nazwy „Dancing”, „Roxana”, „Pewex”, które dzisiaj są właściwie niedostrzegalne, giną w gąszczu współczesnych reklam, miejskich city-lightów. Warszawa widziana oczyma przybysza z Zachodu jawi się jako miejsce niezwykłe, pełne niespodzianek, kontrastów. Według Manon jest to miasto, które ma w sobie coś kobiecego – artystka odkryła, że w stolicy przeważają żeńskie nazwy klubów, restauracji, sklepów, zresztą sama nazwa miasta też jest rodzaju żeńskiego. Manon miała okazję zaprzyjaźnić się ze stolicą naszego kraju, gdy po raz pierwszy przyjechała do Polski w lipcu ubiegłego roku i spędziła w Warszawie trzy miesiące w ramach pobytu twórczego CSW Zamek Ujazdowski. Zrealizowała wówczas projekt „Imagine a City”, był to pokaz slajdów z kolażami widoków stolicy, który miał miejsce w Toro Clubie przy ulicy Marszałkowskiej.

Jest to malarstwo znakomicie wpisujące się w otoczenie. Nie narzucające się nikomu. Efemeryczne, ledwie dostrzegalne ornamenty subtelnie współgrają z powierzchnią ściany, ze światłem wpadającym do pokoju. Delikatne formy „łapią” światło niczym złocenia rokokowego buduaru..

Najbardziej intrygujący jest jednak pokaz slajdów, który towarzyszy muralom artystki. Na ścianie jednego z pokojów lokalu_30 widzimy cień artystki, wyświetlany przez projektor, a w drugim na ścianach widnieją tajemnicze obrysy kobiecej postaci – być może też samej Manon, wkomponowane w atramentowe malarstwo. W dzień nikną w słonecznym świetle, po zapadnięciu zmroku i sztucznym oświetleniu nabierają niepokojącego wymiaru.

Całości dopełniają drgające cienie rzucane przez nas samych, które wkradły się nieproszone w jasne malowidła. Artystka stworzyła przed nami intrygujący taniec form, w którym nic nie jest określone do końca, niczym w chińskim teatrze cieni, przedstawieniu będącym jedynie złudzeniem obecności.

Manon Bellet, „Warszawa for Ever”, kuratorka: Agnieszka Rayzacher,

Manon Bellet – rezydencja artystki szwajcarskiej, luty 2006 
**Manon Bellet – residency of the Swiss artist, February 2006

realizowane we wspolpracy i przy pomocy ProHelvetia, Warszawa
**realized with a cooperation and help of ProHelvetia